Niesamowite powroty w piłce nożnej. Top 10 come backów.

Ocena 4.67/12 głosów
Niesamowite powroty w piłce nożnej. Top 10 come backów.

Chyba trudno o atrakcyjniejszy scenariusz z punktu widzenia postronnego kibica, niż nagły zwrot akcji na boisku i odwrócenie losów spotkania przez drużynę, której jeszcze przed sekundą nikt nie dawał nawet najmniejszych szans na zwycięstwo.

Historia futbolu pamięta niesamowite come backi, kiedy sytuacja na boisku odwracała się o 180 stopni w kilka minut, zaś na trybunach niedowierzanie mieszało się z euforią.

Dlatego właśnie postanowiliśmy stworzyć nasz prywatny ranking Top 10 come backów w historii futbolu. Przed Wami najbardziej niesamowite powroty w piłce nożnej.

  1. 10. Legia - Widzew 2:3 (1997)
  2. 9. Liverpool - Borussia Dortmund 4:3 (2016)
  3. 8. Watford - Leicester 3:1 (2013)
  4. 7. Reading - Arsenal 5:7 (2012)
  5. 6. Czechy - Holandia 3:2 (2004)
  6. 5. Newcastle - Arsenal 4:4 (2011)
  7. 4. Manchester City - Queens Park Rangers 3:2 (2012)
  8. 3. Barcelona - PSG 6:1 (2017)
  9. 2. Manchester United - Bayern Monachium 2:1 (1999)
  10. 1. Liverpool - Milan 3:3 (2005)

10. Legia - Widzew 2:3 (1997)

Nasz ranking niesamowitych powrotów w piłce nożnej rozpoczynamy na krajowym podwórku. Był 18 czerwca 1997 roku. Na kolejkę przed końcem ligowych zmagań Widzew miał oczko więcej od Legii, która aby marzyć o odzyskaniu utraconego rok wcześniej w niesamowitych okolicznościach mistrzostwa, musiała pokonać łodzian, co dawałoby jej dwupunktową zaliczkę przed ostatnią serią gier.

Spotkanie nie mogło się dla gospodarzy ułożyć lepiej. Już w 12 minucie na prowadzenie wyprowadził Legię Cezary Kucharski, zaś na samym początku drugiej części gry wynik meczu podwyższył Sylwester Czereszewski, zaś na trybunach rozpoczęła się mistrzowska feta.

Widzew rzucił się do odrabiania strat, jednak z ataków gości niewiele wynikało i na 5 minut przed końcem na tablicy wyników nadal wyświetlała się dwójka obok napisu Legia i zero po stronie Widzewa.

Wówczas zaczęły się dziać rzeczy nieprawdopodobne, które już na zawsze przejdą do historii polskiego futbolu. W 85 minucie kontuzji doznał… sędziujący to spotkanie Andrzej Czyżniewski. Arbitra z Gdańska przez dłuższą chwilę opatrywali medycy obu zespołów, zaś kiedy po kilku minutach Czyżniewski wrócił na boisko to wyraźnie utykał.

Tuż po wznowieniu gry Widzewowi udało się przeprowadzić skuteczny atak i odrobić część strat, lecz nawet to nie zakłóciło fety na trybunach. Wszak do końca meczu pozostawało ok. dwóch minut. Tyle jednak wystarczyło widzewiakom na zadanie drugiego ciosu. Dośrodkowanie rozpaczy z lewej strony boiska na bramkę zamienił Dariusz Gęsior, zaś Żyleta zamilkła.

Legię interesowało wyłącznie zwycięstwo, dlatego gospodarze rzucili się do szaleńczych ataków i… strzelili bramkę na 3:2, tyle że arbiter słusznie nie uznał tego gola z powodu pozycji spalonej jednego z legionistów.

W odwecie swoją akcję przeprowadził Widzew, który strzelił trzeciego gola w ciągu 5 minut i zapewnił sobie drugi z rzędu tytuł bez względu na wyniki w ostatniej kolejce.

9. Liverpool - Borussia Dortmund 4:3 (2016)

Czas na miejsce dziewiąte naszego rankingu Top 10 come backów w historii futbolu. Sezon 2015/2016 był dla Jurgena Kloppa pierwszym na Anfield, po tym jak po siedmiu tłustych latach postanowił opuścić… Borussię Dortmund i przenieść się do Liverpoolu.

Los skojarzył oba zespoły w ćwierćfinale Ligi Europy. W pierwszym meczu w Dortmundzie padł remis 1:1, a zatem kwestia awansu do półfinału tych rozgrywek pozostawała przed rewanżem sprawą otwartą.

Tyle tylko, że po 9 minutach goście, z Łukaszem Piszczkiem w składzie prowadzili na Anfield 2:0, zaś tuż po przerwie na kontaktowego gola gospodarzy błyskawicznie odpowiedział Marco Reus, który znów zapewnił podopiecznym Thomasa Tuchela dwu-, a tak naprawdę trzybramkową zaliczkę, gdyż przecież nawet remis 3:3 nic Liverpoolowi nie dawał (zgodnie z zasadą goli na wyjeździe w półfinale byłaby ciągle Borussia).

Liverpool napierał, jednak z tych jego ataków niewiele wynikało i większość kibiców na Anfield myślała już bardziej o tym, aby bezpiecznie wrócić do domu, a nie o promocji do dalszych gier.

Sytuacja uległa zmianie w 67 minucie, kiedy to Philippe Coutinho ładnym strzałem z dystansu wlał nieco nadziei w serca fanów Liverpoolu, zaś kiedy 10 minut później Mamadou Sakho pokonał Romana Weidenfellera po raz trzeci Anfield zawrzało.

Liverpool miał prawie kwadrans na strzelenie czwartej bramki i upragniony awans. I kiedy wydawało się, że nic takiego nie będzie miało miejsca, wówczas w doliczonym czasie gry rozpaczliwą wrzutkę Jamesa Milnera z prawej strony na gola zamienił Dejan Lovren, zaś ryk kibiców Liverpoolu był słyszany nie tylko w dzielnicy Merseyside, ale rozniósł się po całym mieście.

4:3!!! Liverpool awansował do półfinału, finału i wygrał całą edycję Ligi Europy, zaś Jurgen Klopp już w debiutanckim sezonie w Liverpoolu wstawił do gabloty cenne trofeum.

8. Watford - Leicester 3:1 (2013)

Niesamowite powroty w piłce nożnej - miejsce ósme. W 2013 roku w półfinale baraży o Premier League spotkały się zespoły Watfordu oraz Leicester. W pierwszym meczu Leicester wygrało na swoim terenie 1:0 i z umiarkowanym optymizmem pojechało na rewanż na Vicarage Road.

Tam jednak gospodarze błyskawicznie odrobili straty. Już w 15 minucie Matej Vydra wyprowadził Watford na prowadzenie, jednak tak jak szybko gospodarze strzelili gola, tak równie szybko stracili. 4 minuty później Leicester zdobyło bramkę wyrównującą, która dawała im awans do finału na Wembley.

Sytuacja zmieniła się ponownie w 66 minucie, kiedy to Vydra strzelił swojego drugiego gola tego dnia, zaś wynik 2:1 oznaczał dogrywkę (w barażach Championship nie obowiązuje zasada goli na wyjeździe).

I kiedy wszyscy obecni na stadionie szykowali się na dodatkowe 30 minut emocji w jednej z ostatnich akcji meczu w polu karnym gospodarzy upadł Anthony Knockaert. Faul obrońcy Watfordu był bardzo wątpliwy, jednak sędzia bez wahania wskazał na wapno, zaś do piłki podszedł sam poszkodowany.

Jak się później okazało była to totalna samowolka z jego strony, gdyż jego nazwisko znajdowało się dość daleko na liście graczy wyznaczonych przez szkoleniowca Leicester do wykonywania jedenastek. Knockaert uderzył bardzo słabo, dzięki czemu Manuel Almunia nie tylko odbił jego strzał z 11 metrów, ale i dobitkę. Czyżby zatem dogrywka?

Inne plany mieli gospodarze. Podopieczni Gianfranco Zoli przeprowadzili błyskawiczną kontrę, po której fantastycznego gola strzelił Troy Deeney i utonął w objęciach kolegów oraz kibiców, których większość znalazła się w mgnieniu oka na murawie.

Ostatecznie to Watford zagrał na Wembley z Crystal Palace, jednak przegrał po dogrywce 0:1 i marzenia o grze w Premier League musiał odłożyć na następne sezony.

7. Reading - Arsenal 5:7 (2012)

W 2012 roku w 1/8 finału Pucharu Ligi Angielskiej los skojarzył ze sobą piłkarzy Reading oraz Arsenalu. Arsene Wenger swoim zwyczajem dał szansę kilku dublerom, jednak kiedy po 20 minutach jego gracze przegrywali 0:3, zaś pod koniec pierwszej połowy zrobiło się 0:4 Francuz nie miał zbyt tęgiej miny.

Kanonierzy ruszyli do odrabiania strat i jeszcze w doliczonym czasie pierwszej części gry nieco nadziei w serca fanów Arsenalu wlał Theo Walcott. Po zmianie stron na placu gry pojawił się Olivier Giroud i kilkanaście sekund później strzelił bramkę. 4:2, jednak najlepsze miało dopiero nadejść.

W 89 minucie Laurent Koscielny odkupił swoje winy z pierwszej połowy, kiedy to skierował piłkę do własnej bramki i strzelił gola kontaktowego, zaś w 6 minucie doliczonego czasu gry Theo Walcott wyrównał stan meczu i zagwarantował kibicom zgromadzonym na Madejski Stadium 30 minut dodatkowych emocji.

W dogrywce Marouane Chamakh wyprowadził gości na prowadzenie 5:4, jednak gracze Reading dość szybko odrobili straty i na tablicy wyników widniał rezultat 5:5. Czyżby zatem ten fantastyczny wieczór miał zakończyć się rzutami karnymi?

Jeszcze czego! W 121, a następnie w 123 minucie Kanonierzy zadali dwa błyskawiczne ciosy które tym razem okazały się śmiertelne i po których gospodarze nie zdołali się już podnieść, zaś kibice obu zespołów zapamiętają ten mecz do końca życia. Miejsce siódme naszego rankingu niesamowitych powrotów w piłce nożnej zajmuje pojedynek Reading z Arsenalem w 2012 roku.

6. Czechy - Holandia 3:2 (2004)

Podczas Euro w 2004 roku Czesi trafili do grupy z Holendrami, Niemcami i Łotyszami i niewielu postronnych kibiców dawało im jakiekolwiek szanse na promocję do dalszych gier. Niemcy byli wówczas aktualnymi wicemistrzami świata, zaś Holendrzy mieli doskonałe pokolenie piłkarzy z Seedorfem, Davidsem, Robbenem i van Nisterlooyem na czele.

Kiedy po 20 minutach gry reprezentanci Oranje prowadzili 2:0 niewiele osób zgromadzonych tego wieczora na stadionie w Aveiro mogło przypuszczać, że największe emocje są dopiero przed nimi i że będą świadkami nie tylko najlepszego meczu w trakcie portugalskiego turnieju, ale i jednego z najlepszych spotkań w historii Euro w ogóle!

Czesi rzucili się do odrabiania strat i już po kilkudziesięciu sekundach Jan Koller zdobył bramkę kontaktową, zaś w 70 minucie do siatki trafił grający turniej życia Milan Baros, a w samej końcówce zrozpaczonych Holendrów dobił Vladimir Smicer.

W tym spotkaniu było wszystko! Piękne gole, zwroty akcji, niesamowite parady bramkarzy, słupki, poprzeczki, dramaturgia - zasłużona szósta pozycja na naszej liście Top 10 come backów piłkarskich zajmuje starcie Czechów z Holendrami podczas Euro 2004.

5. Newcastle - Arsenal 4:4 (2011)

Miejsce piąte w naszym rankingu niesamowitych powrotów w piłce nożnej zajmuje pojedynek Newcastle z Arsenalem w 2011 roku.

Starcia Srok z Kanonierami zazwyczaj były bardzo zacięte i wszystko wskazywało na to, że podobnie stanie się tym razem. Tymczasem goście potrzebowali zaledwie 44 sekund, aby znaleźć drogę do bramki gospodarzy, a kiedy w 3 minucie Arsenal podwyższył na 2:0 wydawało się, że jest po meczu.

Podopieczni Arsene’a Wengera ani myśleli się zatrzymywać. W 10 i 25 minucie Robin van Persie zadał gospodarzom dwa kolejne ciosy, zaś bardziej niecierpliwi kibice Newcastle zaczęli opuszczać trybuny. Prawdopodobnie nie wybaczą sobie tego do końca swoich dni!

Gospodarze po przerwie rzucili się do desperackich ataków, zaś punktem zwrotnym była czerwona kartka dla Diaby’ego na początku drugiej części gry. Osłabiony Arsenal został zepchnięty do głębokiej defensywy, zaś gospodarze dostali wiatru w żagle, jednak pomimo, że w polu karnym Wojciecha Szczęsnego sunął atak za atakiem, to bramka Polaka była jak zaczarowana.

Szczęsny skapitulował dopiero w 69 minucie po strzale z rzutu karnego, jednak wydawało się, że jest to jedynie gol na otarcie łez dla gospodarzy, zaś Arsenal ma wszystko pod kontrolą. Tymczasem 5 minut później gospodarze strzelili drugiego gola, tyle tylko, że arbiter z sobie znanych powodów bramki nie uznał.

Piłkarzy Srok ta niesprawiedliwość dodatkowo rozjuszyła. 60 sekund później Newcastle strzeliło prawidłowego gola, zaś w 83 minucie Joey Barton po raz drugi tego dnia pokonał Szczęsnego z rzutu karnego.

Kiedy wydawało się, że Sroki nie zdążą odrobić strat na strzał rozpaczy zza pola karnego zdecydował się Cheikh Tiote, zaś piłka po kapitalnej bombie z blisko 30 metrów wpadła do siatki tuż przy słupku obok bezradnego Szczęsnego!

4:4 i zabawa rozpoczyna się od nowa! Sędzia doliczył aż 5 minut, podczas których działo się więcej, niż na niejednym stadionie przez cały mecz. Najpierw piłka po strzale Nolana minęła bramkę Kanonierów o kilka centymetrów, zaś chwilę później piątego gola dla Arsenalu strzelił van Persie, jednak tym razem sędzia dopatrzył się pozycji spalonej.

Jeden z najlepszych meczów w historii Premier League zakończył się zatem sprawiedliwym podziałem punktów, zaś my dalibyśmy wiele, żeby zobaczyć miny tych fanów Newcastle, którzy opuścili trybuny St. James Park jeszcze przed przerwą…

4. Manchester City - Queens Park Rangers 3:2 (2012)

Czas na miejsce czwarte na naszej liście Top 10 come backów w historii futbolu. Kiedy w 2008 roku Manchester City został kupiony przez Szejka Mansour bin Zayed Al Nahyana, którego majątek szacuje się na ok. 150 miliardów dolarów stało się jasne, że celem The Citizens w kolejnych sezonach nie będzie walka o zakwalifikowanie się do Ligi Europy, lecz o odzyskanie po blisko pół wieku prymatu w Anglii.

Mijały jednak kolejne sezony, zaś przez Etihad Stadium przewijały się tabuny piłkarzy i trenerów, zaś mistrzostwa jak nie było, tak nie było. Znakomita okazja do zdobycia tytułu nadarzyła się w sezonie 2011/2012. Zespół prowadzony przez Roberto Manciniego spisywał się przez całą kampanię na tyle dobrze, że przed ostatnim meczem sezonu miał wszystkie karty w swoich rękach.

Aby odzyskać tytuł po 44 latach City musiało ograć u siebie słabiutkie, walczące o utrzymanie Queens Park Rangers lub liczyć na potknięcie rywala zza miedzy, czyli Manchesteru United, który równolegle rozgrywał swoje spotkanie na stadionie w Sunderlandzie.

Czerwone Diabły jednak ani myślały ułatwiać życia odwiecznym rywalom i wygrały swój mecz, natomiast pojedynek na Etihad Stadium już na zawsze przejdzie do historii angielskiego futbolu.

Do przerwy wszystko szło zgodnie z planem i City prowadziło z ligowym outsiderem 1:0, jednak po zmianie stron ambitnie grający goście wyprowadzili dwa zabójcze ciosy, zaś fani The Citizens wyrwali sobie wszystkie włosy z głowy. Czyżby tak upragniony tytuł po raz kolejny miał powędrować do czerwonej części Manchesteru?

Wynik 1:2 utrzymywał się do 93 minuty, kiedy Edin Dzeko pokonał z bliska bramkarza QPR i wlał nieco nadziei w serca fanów City. Do końca meczu pozostały jednak sekundy, zaś piłkę mieli goście, dla których jeden punkt mógł być na wagę życia.

W ostatniej akcji meczu na desperacki atak zdecydował się pudłujący tego dnia na potęgę Mario Balotelli, który wyłożył piłkę Sergio Aguero, a ten kropnął jak z armaty obok rozpaczliwie interweniującego bramkarza QPR. To co jeszcze kilkadziesiąt sekund wcześniej wydawało się niemożliwe stało się faktem, zaś tytuł po 44 latach wrócił do Manchesteru City.

3. Barcelona - PSG 6:1 (2017)

Podium naszego rankingu najbardziej niesamowitych powrotów w historii piłki nożnej otwiera jeden z najlepszych meczów Champions League w dziejach. W 1/8 finału Ligi Mistrzów w sezonie 2016/17 los skojarzył ze sobą Barcelonę oraz PSG.

Z racji tego, że oba zespoły były jednym tchem wymieniane w kontekście występu w wielkim finale wiadomym było, że drużyna, która odpadnie na tak wczesnym etapie będzie największym przegranym tamtej edycji.

Po pierwszym meczu nikt nie miał wątpliwości komu przypadnie do miano. PSG rozbiło Barcelonę u siebie aż 4:0, a i tak był to najniższy wymiar kary. Co prawda przed rewanżem w obozie Katalończyków wspominano nieśmiało o odrobieniu strat, jednak nikt nie brał takich zapowiedzi na poważnie.

Chociażby Luis Suarez stwierdził, że jeśli jakiś zespół ma dokonać tego, co nie udało się do tej pory nikomu w historii europejskich pucharów, to może to być dziełem jedynie Barcelony. I to właśnie Urugwajczyk już po kilkudziesięciu sekundach skierował piłkę do bramki PSG, zaś tuż przed przerwą równie przypadkowego gola strzelił Anders Iniesta. Barca ciągle musiała strzelić jeszcze co najmniej dwa gole i zagrać na zero w tyłach.

Mecz nabrał jeszcze większych rumieńców tuż po przerwie, kiedy Leo Messi wykorzystał kontrowersyjny rzut karny i to co wydawało się nieosiągalne było na wyciągnięcie ręki. 10 minut później Katalończyków ze złudzeń odarł jednak inny snajper rodem z Urugwaju, czyli Edison Cavani, którego trafienie praktycznie zamykało dwumecz. Przecież Barca potrzebowała w tym momencie aż trzech goli!!!

Na trybunach Camp Nou zapanowała grobowa cisza, na boisku niewiele się działo, zaś piłkarze obu zespołów myślami byli już chyba w szatni. Na pewno stało się tak w przypadku graczy z Paryża.

Jak bowiem inaczej wytłumaczyć fakt, że kiedy zegar na stadionie wskazywał 88 minutę Barca potrzebowała do awansu aż trzech goli, a pomimo tego to właśnie Katalończycy zameldowali się w ćwierćfinale?!

Wokół tego meczu narosło mnóstwo legend. Francuska prasa nie zostawiła suchej nitki na arbitrze tego spotkania, Denizie Aytekinie. Faktem jest, że oba karne podyktowane na korzyść Barcy przez Niemca były dość kontrowersyjne, a UEFA już nigdy więcej nie wyznaczyła go do sędziowania na tak wysokim poziomie. Błędy arbitra to jednak jedno, lecz gracze PSG są winni sami sobie… 

2. Manchester United - Bayern Monachium 2:1 (1999)

Drugie miejsce na naszej liście Top 10 come backów w historii piłki nożnej zajmuje pamiętny finał Ligi Mistrzów z 1999 roku, kiedy to Manchester United w nieprawdopodobnych okolicznościach pokonał Bayern Monachium i zdobył to najcenniejsze klubowe trofeum. Ale po kolei!

Oba zespoły znały się jak łyse konie, gdyż na początku tamtej edycji spotkały się w tej samej grupie. Oba mecze zakończyły się remisami, jednak dzięki lepszym wynikom w starciach przeciwko Barcelonie zarówno Bayern, jak i Manchester zameldowały się w fazie pucharowej.

Tam już nie było tak lekko. United najpierw nie bez trudu uporali się z mocnym Interem, zaś w półfinale czekała na nich jeszcze trudniejsza przeszkoda, czyli Juventus, który w trzech poprzednich edycjach docierał do finału.

Na Old Trafford Czerwone Diabły dopiero w samej końcówce wyszarpały remis i przed rewanżem nikt na nich nie stawiał. Tym bardziej, że po 10 minutach przegrywali 0:2 i do awansu potrzebowali dwóch goli. Strzelili trzy, zaś nie po raz pierwszy dał o sobie znać niesamowity charakter drużyny prowadzonej przez Alexa Fergusona. 

Przydał się on również w wielkim finale, gdyż już po 5 minutach Bayern prowadził po golu Baslera, zaś w drugiej połowie Niemcy byli o krok od zamknięcia meczu, trafiając w słupek i poprzeczkę. Bawarczycy bramki nie strzelili, natomiast w samej końcówce do roboty wzięli się piłkarze z Manchesteru.

W doliczonym czasie gry rzut rożny wykonywał David Beckham, zaś na pole karne Bayernu zawędrował nawet Peter Schmeichel. Duński olbrzym co prawda gola nie strzelił, jednak był mocno zamieszany w wyrównujące trafienie Sheringhama. 1:1. Dogrywka?

Nic z tego! Kilkadziesiąt sekund później kolejną centrę z rzutu rożnego posłał Beckham, Sheringham przedłużył piłkę głową, zaś Ole Gunnar Solskjaer z najbliższej odległości wepchnął piłkę do bramki Niemców. Manchester w ciągu dwóch minut strzelił dwa gole i zupełnie zasłużenie zajmuje drugą pozycję w naszym rankingu niesamowitych powrotów w piłce nożnej.

1. Liverpool - Milan 3:3 (2005)

A kto zajął pierwsze miejsce na liście Top 10 come backów piłkarskich? Komu udało się przebić dokonanie Czerwonych Diabłów? Stało się to udziałem Liverpoolu, który w 2005 roku wygrał Ligę Mistrzów w nieprawdopodobnych okolicznościach.

Z pewnością słyszeliście powiedzenie o złym wejściu w mecz. No cóż… Trudno wyobrazić sobie gorszy początek, niż zanotowali podopieczni Rafy Beniteza. Już po kilkudziesięciu sekundach Milan prowadził po golu Maldiniego, zaś w końcówce pierwszej połowy dwa zabójcze ciosy zadał Hernan Crespo.

3:0! Nokaut!!! Schodząc na przerwę Włosi uśmiechali się i fetowali, jakby mecz już się zakończył. Tymczasem nieco inne plany na ten wieczór mieli Steven Gerrard i Jerzy Dudek.

Najpierw kapitan Liverpoolu tuż po zmianie stron strzelił gola dającego nadzieję, zaś 5 minut później było już 3:3, gdy po faulu na szarżującym Gerrardzie karnego (nie bez kłopotów) na gola zamienił Xabi Alonso.

Wówczas do akcji wkroczył Dudek. Najpierw w 120 minucie Polak w sobie tylko znany sposób odbił piłkę po strzale z metra Andrija Szewczenki, zaś w konkursie jedenastek zaprezentował swój słynny Dudek Dance, przy którym Włosi zupełnie zgłupieli i pudłowali karne na potęgę!

Zwycięzca może być tylko jeden! Nasz ranking niesamowitych powrotów w piłce nożnej bezapelacyjnie wygrywa come back Liverpoolu z 2005 roku. A jakie byłyby Wasze propozycje? Jeśli nie zgadzacie się z naszymi wyborami to dajcie nam znać w komentarzach poniżej.

Podziel się
  • facebook
  • twitter
  • telegram

https://spryciarz.com/poradnik-typera/niesamowite-powroty-w-pilce-noznej-top-10-come-backow-259

Oceń ten tekst

Podobne artykuły