Marketing jest nieodłącznym elementem każdej branży, również branży zakładów bukmacherskich. Legalni bukmacherzy na promowanie swoich marek przeznaczają znaczną część zysków. Nie na darmo mówi się, że reklama jest dźwignią handlu.
Sponsoring klubów sportowych, serwisów dla fanów, drużyn e-sportowych – wymieniać by można bez końca. Każdy operator kładzie duży nacisk na promocję swoich produktów.
Dlaczego o tym piszemy? Otóż w ostatnim czasie wśród bukmacherów dla Polaków zauważyć można w social mediach intensywną autopromocję polegającą na eksponowaniu przesadnie wysokich kursów ze swojej oferty. Kursy podnoszone są na najpopularniejsze mecze, po to aby trafić do jak najszerszej publiki – dotyczy to głównie meczów Ekstraklasy i Ligi Mistrzów.
Świadomość typerów jest coraz większa, gracze wiedzą, że aby zmaksymalizować potencjalny zysk, powinni obstawiać zakłady po najwyższym dostępnym na rynku kursie. Legalni bukmacherzy zdają sobie z tego sprawę i swoim przekazem marketingowym celują właśnie w ten punkt świadomości graczy.
Każdy z bukmacherów chce być tym jedynym, tym najlepszym dla typera. O uwagę i lojalność gracza bukmacherzy walczą pomiędzy sobą wieloma sposobami. Jednym z narzędzi marketingowych jest właśnie zachęcanie graczy wysokimi kursami. Dochodzi wręcz do licytowania się tym, kto zaproponuje swoim użytkownikom wyższy kurs na hitowe spotkanie.
Czy to coś złego? Nie! Zdrowa konkurencja zawsze prowadzi do lepszej oferty i wartościowego produktu dla klienta. W tekście tym chcemy zwrócić uwagę czytelników na dwa aspekty:
- Wysokie kursy często bywają jedynie chwytem marketingowym i w rzeczywistości trudno je wykorzystać.
- Marketingowo zawyżony kurs może być świetną okazją do zawarcia wartościowego zakładu.
Polityka wysokich kursów
Jeśli masz konto na portalu społecznościowym Facebook (czy są osoby, które nie mają?) lub Twitterze i śledzisz polskie firmy bukmacherskie lub ich menadżerów, mogłeś się kiedyś spotkać z tak zwanymi porównaniami kursów. Zazwyczaj wygląda to tak, że prezentowanych jest 10 najpopularniejszych wydarzeń danego dnia, a obok, w ładnie przygotowanej tabelce, kilka firm z rynku i kursy tych firm na faworytów meczów.
Walka o graczy zaostrza się wraz z kolejnymi licencjami.
Oczywiście firma, która przedstawia dane zestawienie, wypada w nim najlepiej. Nie ma w tym nic złego. Jeśli się jest w czymś lepszym niż konkurencja, trzeba to pokazać i należy się tym chwalić. Ten rodzaj marketingu jest darmowy (o tym później), bo publikacja wpisu w social mediach nic nie kosztuje, a treść jest bardzo „chodliwa”.
Dlaczego o tym piszemy? Ponieważ wyżej wymienione zestawienia mają kilka haczyków, na które miłośnik zakładów sportowych może nie zwrócić uwagi.
Przy każdym zestawieniu publikowanym w mediach społecznościowych widnieje mała adnotacja, mniej więcej taka: „Dane pobrane z oficjalnych stron internetowych w dniu…”. Wygląda to tak, że osoba, która przygotowuje porównanie kursów (przeważnie pracownik działu bukmacherów), specjalnie w sztuczny sposób podnosi kursy w swojej firmie na część zdarzeń, tak aby to jego firma wypadała najlepiej. Teoretycznie nie widać w tym nic złego, bo zawyżone kursy dostępne są do obstawienia dla wszystkich graczy. Problem w tym, że kilkanaście minut później kursy wracają do dawnego poziomu i można powiedzieć, że dane przedstawione w zestawieniu są nieaktualne.
Zamieszczona przy zestawieniu adnotacja jasno wskazuje godzinę, o której pobierane były kursy, i wtedy firma faktycznie miała najlepszą ofertę na rynku. Kłamstwem takich praktyk nie można nazwać, ale jednak niesmak pozostaje. Takie zachowanie to oszukiwanie klientów i trzeba o tym mówić głośno. Pompowanie kursów na kilkanaście minut, aby pochwalić się nimi na Facebooku, to nie jest sposób, którym powinno się zdobywać klientów.
Jakiś czas temu na Twitterze można było się spotkać z bardzo zabawnymi sytuacjami. Jedna firma chwaliła się najwyższymi kursami o godzinie 12:15, a 45 minut później już inna firma była najlepsza w swoim zestawieniu. Sytuacja w pewnym momencie zaczęła się robić patowa, ponieważ pracownik jednej z firm zarzucił innej, że przedstawione przez nich kursy nie odpowiadają rzeczywistości, bo o wskazanej godzinie oferowali klientom inne kursy. I komu tu teraz wierzyć? Ciekawą wymianę zdań można przeczytać chociażby w tym wątku.
Marketing musi kosztować
Pisaliśmy wyżej, że ten rodzaj marketingu jest darmowy. Tak to wygląda na pierwszy rzut oka, bo co może firmę kosztować wrzucenie do tabelki kilku kursów i opublikowanie tego w mediach społecznościowych? To nie do końca prawda. Sztuczne dźwiganie kursów przez bukmachera może się na nim srogo zemścić, gdyż może powstać valuebet. Wyższy kurs (szczególnie na faworytów – rekreacyjni typerzy uwielbiają obstawiać faworytów) wiąże się z ryzykiem większej przegranej bukmachera w razie ewentualnego zwycięstwa przeszacowanej kursowo drużyny.
Zdarzało się, że kursy zostały tak mocno zawyżone, że były zdecydowanie przeszacowane i nie odpowiadały prawdopodobieństwu wystąpienia zdarzenia. Dobrym przykładem mogą być tutaj mecze polskiej Ekstraklasy. Średni kurs oferowany przez firmy na całym świecie na faworyta meczu wynosił, dla przykładu, 1,95, a część polskich firm miała 2,30 – tylko ze względu na politykę wysokich kursów. Z całym szacunkiem dla pracowników firm z polskiego podwórka, ale jednak światowi potentaci mają w swoich szeregach bardziej doświadczonych analityków, którzy lepiej potrafią wyliczyć prawdopodobieństwo. Nie jest to oczywiście zarzut niekompetencji pod adresem bukmacherów firm znad Wisły, ale gołym okiem widać, że kursy wystawione „pod marketing” są na nieodpowiednim poziomie.
Takie przeszacowanie kursów w długiej perspektywie może przynieść firmie stratę. Czy zatem gra jest warta świeczki? Oczywiście, marketing przecież musi kosztować! Na odsiecz bukmacherom przychodzi ustawa hazardowa, gdyż w Polsce praktycznie nikt nie gra kuponów solo ze względu na 12-procentowy podatek. W przypadku kuponów z dwoma lub więcej zdarzeniami łączna marża bukmacherska jest wyższa i w pewnym stopniu niweluje przeszacowane kursy.
Mimo wszystko, czy oferowanie zawyżonych kursów jest dobrą strategią? My jako gracze powinniśmy się cieszyć z takiego stanu rzeczy i go wykorzystywać. Jeśli ktoś daje Ci możliwość obstawienia wartościowego zakładu, to dlaczego z tego nie skorzystać? Zatem jeśli zauważysz gdzieś porównanie kursów, sprawdź szybko, czy nie znajdziesz tam dobrej wartości.
Jak wykorzystać marketing kursowy na swoją korzyść?
Jeżeli przeczytałeś ten artykuł, to wykonałeś pierwszy krok – jesteś świadomy marketingu kursowego.
Gdy następnym razem zobaczysz zestawienie wychwalające „najlepsze na rynku” kursy u któregoś z legalnych bukmacherów, to nie przenoś się na stałe do niego z całym kapitałem, „bo ma super kursy”. Załóż konto (jeżeli jeszcze nie masz), gdyż warto mieć założone i zweryfikowane konto u kilku bukmacherów, i czekaj w gotowości na powtórzenie sytuacji. Gdy znowu wystąpi taka sytuacja, wejdź na porównywarkę oddsportal.com i sprawdź, jakie kursy wystawiają renomowani zagraniczni bukmacherzy. Zrób też własną obiektywną analizę meczów z zawyżonymi kursami.
Jeżeli zostaną spełnione dwa warunki:
- kurs u polskiego legalnego bukmachera jest zawyżony w stosunku do światowych liderów;
- obiektywna analiza skłania się ku zwycięstwu zawyżonej strony
stwórz kupon z dwóch–trzech meczów i obstawiaj! Typ spełniający powyższe warunki może być połączony w kuponie z innym typem wyszukanym przez Ciebie tą samą lub dowolną inną metodą.
Na koniec anegdota pochodząca prosto z jednej z największych polskich legalnych firm bukmacherskich. Pewnego razu spółka przegrała sporą kwotę (liczoną w setkach tysięcy złotych) na zakładach dotyczących zwycięstwa w konkursie polskiej branży rozrywkowej. Po przegranej cały dział bukmacherów spodziewał się ostrej reprymendy ze strony właściciela. Gdy ten dowiedział się o poniesionej stracie, podsumował ją jednym zdaniem: „Chu…, marketing musi kosztować”.
A więc tego się trzymajmy i postarajmy się wyciągnąć z tego marketingu coś dla siebie.